Na początku zaznaczę, że nie jestem fanką samoopalaczy, maniaczką opalonej skóry również. Od lat się nie opalam (tzn. nie leżakuję godzinami na słońcu), karnację mam jasną, dość łatwo ulegającą poparzeniom słonecznym. Nie uciekam jednak w popłochu przed promieniami słonecznymi – jestem blada? Spoko. Złapie mnie słońce? Czemu nie (o ile nie jest to poparzenie). Kremy z wysokim filtrem zwykle stosuję jedynie na twarz (w tym roku znacznie częściej spędzam czas poza domem w porównaniu do lat poprzednich i wystarczyło mi kilka dni zapomnienia o filtrze na twarz i dorobiłam się przebarwień, z którymi staram się teraz walczyć, ale o tym innym razem…).
Moja skóra na ciele opala się wolno, początkowo lekko różowiejąc, po pewnym czasie osiąga kolor jasnego, ciepłego brązu. Oczywiście nogi ciemnieją najwolniej. Jako, że ręce mam w tym roku już całkiem ładnie „podkolorowane”, zainteresowałam się samoopalaczami, by wyrównać nieco kolor mojej skóry – ręce i ramiona mam opalone, dekolt naturalnie blady, nogi są najbledsze. Lato w pełni, więc aby móc bez skrępowania założyć krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach sięgam po serię od Kolastyny. Czy się sprawdziła? Zapraszam do lektury:-)